Parafrazując słowa Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej:
… Koniec wakacji - a w sercu jeszcze muzyka słońca, co złotem rozlewa się po wspomnieniach…
Początek roku szkolnego to zawsze lekki szok...
Nagle gdzieś umykają długie poranki w pościeli przy wtórze ćwierkania drobnego ptactwa na drzewie obok domu, niespieszne śniadania, gdy gorące gofry lądowały na naszym talerzu, przygotowane przez trochę mniej zabieganą mamę, wiatr we włosach, gdy pędzisz do kolegi na rowerze, zapach rozgrzanych skał w górach, powietrze pełne jodu w nadmorskiej miejscowości, rejsy żaglówką po mazurskim jeziorze…
Ale jednak głos grzęźnie w gardle, gdy śpiewasz Mazurka Dąbrowskiego, odprowadzasz wzrokiem Sztandar Szkoły i w sumie cieszysz się bo przecież w szkole w sumie jest całkiem w porządku, gdyby mniej pytali i byłoby mniej sprawdzianów byłoby super.
Ten rok szkolnych rozpoczęliśmy od zmian: dotychczasowa Pani Dyrektor pani Jolanta Żaczek odeszła ze swojego (ale nadal z nami jest, choć w innym charakterze)
Funkcję nowego Dyrektora objął pan Paweł Jarosz, gdzie jak przystało na historyka z prawdziwego powołania rozpoczął swoje urzędowanie od bardzo podniosłej chwili uczczenia minutą ciszy wszystkich tych, którzy swoim życiem przepłacili, abyśmy my mogli żyć w wolnej Polsce.
W obecności znamienitych gości: Pana Wójta, Rodziców, Uczniów i Szanownego Grona Pedagogicznego rozpoczęliśmy nowy rok szkolny.
Drodzy Uczniowie życzymy Wam, aby ten rok był tym czasem, w którym będziecie tworzyć swoje wspomnienia, nawiązywali cudowne przyjaźnie, być może zaznawali smaku pierwszych zauroczeń. Wznoście się na wyżyny swoich możliwości, a my z radością będziemy Was obserwować, pomagając aby Wasze skrzydła w pełni się rozwinęły…
Pamiętając o Bohaterach:
Krzysztof Kamil Baczyński „Poległym”
Nocą, gdy ciemność jest jak zwierzę czarne,
stoi cisza jak lęku drgający biały słup.
I żyła śmierci bije: na marne - drży - na marne,
a rano znów się potknę o rozkopany grób.
A dniem stół pusty stoi, zabrakło na nim rąk,
które by razem ze mną wznosiły kruchą sieć,
a uporczywe twarze i ciała wokół siedzą,
jak gdyby tu przykute miłości mroczną wiedzą,
i głos na ścianach osiadł jak szron i dzwoni; "Leć!"
I każą mi: "Zapomnij!" Więc ręce ciężkie włożyć
w ciężarny ołów gliny i pracy toczyć głaz,
więc jeszcze dzień obrócić, jak mokry piach wyłożyć,
odetchnąć jeszcze śmiercią i jeszcze, jeszcze raz.
A potem znowu noc i słuchać długo trzeba,
jak schodów trzask się wznosi, jak dławi płótno czarne,
a w szyby śniegu bicz: "Na marne - drży - na marne !"
i czuję was w ciemności bez ziemi i bez nieba.
I wtedy trzeba wierzyć, i każą mi: "Zapomnij!"
I trzeba martwą broń zamienić w krzyż i płomień...
ulice moich dróg są wszystkie w górę - strome,
i cienka struga krwi jak lont się spala - do mnie.
Żelazna miłość - tak - wybuchło, zgasło, starło,
pozostał tępy mus, co w pięści tkwi jak gwóźdź.
Zapomnieć teraz, zdrętwieć, milczeniem tak się struć,
żeby mi pisklę ognia na dłoni nie umarło.
Odeszli. Noc po nocy. Coraz to krzyk za gardło
i tylko cisza po nich i dzwoni śniegu słup,
ale się głupie ciało jak ciężki pień uparło,
choć rano - ktoś się potknie o mój dymiący grób.