Cóż… to było koszmarnie dobre.
Wspólny wyjazd klas 1-3 do suchedniowskiego kina „Kuźnica” na film animowany pt. „Koszmarek” udał się nadzwyczajnie.
Wszystkim podobały się przygody tytułowego Koszmarka, a sam film niósł ważne przesłanie, tak ważne w dzisiejszym wyidealizowanym świecie.
Koszmarka poznajemy w momencie, gdy jest asystentem szalonego naukowca, pretendującego do miana Wiktora Frankensteina, rodem z powieści Mary Shelley.
Tworzą potwora, który jest doprawdy potworny, lecz nasz Koszmarek, który ma serce na właściwym miejscu, szybko przeprowadza przyspieszony kurs uczłowieczający potwora, który zyskuje miano, jakże oryginalne - Stwora.
Okazuje się, iż zamkowe zakamarki, kryją więcej tego typu lokatorów, którzy pomimo swej potworności, są delikatnymi istotami spragnionymi troski, bezpieczeństwa i miłości.
Wszystkie te potrzeby zaspokaja nasz bohater, który również jest dziełem szalonego naukowca. Sam niestety jest głodny miłości. Wydaje mu się, iż potrzebę tę zaspokoi chciwy właściciel cyrku, który zawitał wraz ze swoją świtą do miasteczka, nad którym góruje zamek (przecząc prawom fizyki).
Warto zaznaczyć, iż mieszkańcy nie darzą sympatią mieszkańców zamku, by nie powiedzieć, że panicznie się ich boją.
Koszmarek, jako nowa atrakcja podupadającego cyrku, staje się niekwestionowaną gwiazdą, mimo swej „nieortodoksyjnej urody” (cytat z filmu ;-) ). Staje się celebrytą wielbionym przez miejscową gawiedź.
Lecz niestety jak to bywa, chłopiec myli miłość z potakiwaniem i powierzchownym zachwytem tłumu, i boleśnie zderza się z prawdą.
Okazuje się, że prawdziwe uczucie pozostawił na zamku w postaci, zgrai potworów. Perypetii i wątków jest naprawdę sporo, ale to już musicie obejrzeć sami…
Ogólny wydźwięk filmu jest taki, że nieważne jak wyglądasz, ważne jest, abyś był dobry
i szlachetny, zawsze dostrzegał w ludziach dobro i nigdy nie opuszczał prawdziwych przyjaciół, a tych którzy szepczą słodkie słówka omijaj szerokim łukiem, bo sprowadzą Cię na manowce. Prawdziwa przyjaźń zawsze się obroni. I o tym mam nadzieję będą pamiętać nasi uczniowie.
Po seansie przyszedł czas na coś dla ciała, czyli wyprawa do McDonald ’s.
Mam wrażenie, że nawet gdyby była zamieć i mróz stulecia, niektórzy przedarliby się na bosaka przez chaszcze i knieje.
Ale na szczęście my zostaliśmy podwiezieni przez naszych miłych szkolnych kierowców.
Prawie pod kasy.
Radości nie było końca, wszyscy zgodnie spożyli swe luksusowe posiłki, uspokajając rozedrgane nerwy zbyt długim oczekiwaniem na burgerka 😊
Wycieczka udała nad wyraz, wszyscy byli zadowoleni. I z tego co wiem to nie jest ostatnie słowo w kwestii kina...